Retro Sfera 2024
Nie ma co ukrywać – czas pędzi na złamanie karku. Po lecie
zostało już tylko wspomnienie, a deszczowa, jesienna aura zaczęła się już
wygodnie mościć w naszej „za okiennej” rzeczywistości. Obietnice i
postanowienia odnoszące się do częstszego pisania zostały wciśnięte między
inne, nie do końca wykonane plany a cały ten blamaż mogę usprawiedliwić jedynie
zwalaniem wszystkiego na przepracowanie i brak spokojnej chwili na transmisje
myśli w kierunku słowa pisanego. Żeby jednak przełamać te miesiące ciszy,
postanowiłem, iż przy akompaniamencie silnej kawy i ambientowych brzmień wrócę
pamięcią do połowy września i napisze kilka słów o weekendowym wypadzie do
Polski, któremu przyświecała wizyta w Brzegu i sprawdzenie (już) szóstej edycji
pewnej retro-imprezy, która dla mnie była tą pierwszą.
A więc, jak to zwykle bywa w przypadku krótkich wyskoków do
Polski, cały wyjazd jest logistyczna ekwilibrystyką. Żonglerką, która nie
miałaby szans na powodzenie, gdyby nie bliscy i znajomi pomagający w ogarnięciu
transportu, noclegu a także dbający o spokojną głowę i pozytywny klimat każdej,
spędzonej w ich towarzystwie godziny.
Sam zalążek pomysłu o wylocie na Retro Sferę (bo właśnie o niej tu
mowa), pojawił się zaraz po czerwcowym Pixel Heaven. Tak, dokładnie po XII
edycji legendarnej Warszawskiej imprezy, do której przypięła się łatka
„kompromitacji” i którą wielu uważa za przysłowiowy gwóźdź do „pixelowej
trumny”. To prawda, niesmak po samej imprezie pozostał, lecz człowiek to
zwierzę stadne i zaraz zaczyna się rozglądać za socjalnym substytutem. I oto,
na kalendarzowym horyzoncie pojawia się szósta edycja Retro Sfery - imprezy
odbywającej się corocznie w Brzegu, która to z każdą następną odsłoną zdobywa
coraz większą rzeszę fanów. Pochlebne recenzje uczestników, a także kompetentne
podejście organizatorów skutecznie pomogły w podjęciu decyzji o wyjeździe.
Retro Sferowa ekspedycja rozpoczęła się dla mnie wraz z
piątkowym budzikiem. Godzina czwarta rano, była momentem, w którym żegnałem się
z moim „wyspiarskim kieratem” i (dzięki życzliwości kolegi z pracy –
dziękuweczka Maruś) uruchamiałem swój weekendowy tryb. Parę godzin później
byłem już na Warszawskiej ziemi, która była tylko chwilowym przystankiem w
podróży. Do Brzegu był jeszcze kawałek drogi, lecz dzięki rajdowym zdolnościom
Szychy oraz krasomówczym kunszcie Kosmatego i Drozda, nasz bolid dotarł do celu
w mgnieniu oka. Deszczowa prognoza wisiała nad Polską już od dłuższego czasu,
lecz dopiero po przylocie do ojczyzny dowiedziałem się o powodziowym zagrożeniu,
panoszącym się na południu kraju. Sam Brzeg, położony bezpośrednio nad Odrą,
nie był wyjątkiem w tym przypadku i zarówno mieszkańcy jak i przyjezdni goście,
z niepokojem spoglądali na rzekę i „grążący palec” wielkiej wody.
A teraz może czas na samą Retro Sferę i pierwsze wrażenie
jakie wywarli na mnie ludzie oraz sam budynek, w którym impreza się odbywała. A
więc całe „zamieszanie” miało miejsce na terenie ratuszu miejskiego w Brzegu,
który (najskromniej mówiąc) po prostu robi imponujące wrażenie. Po poprzednich
imprezach komputerowych, odbywających się to w szkołach, to w zajezdniach, to w
domkach działkowych czy nawet na terenach leśnych (Teddy Beer w serduszku na
zawsze) nie spodziewałem się takiego „architektonicznego przepychu”. Ta
renesansowa budowla z połowy szesnastego wieku robi piorunujące wrażenie.
Ogromne, drewniane stropy, wszechobecne gobeliny, stare meble i zdobiące
wszystko żyrandole w połączeniu z liczne nagromadzonymi retro sprzętami, tworzą
niepowtarzalną atmosferę, której próżno szukać na jakiejkolwiek innej imprezie
tego typu. Organizatorzy w zgrabny sposób zagospodarowali sporą liczbę sal i
zakamarków skrywanych w labiryntach „ratuszowych wnętrzności”. Wszystko miało
swoje miejsce i dawało się odczuć, że ludzie odpowiedzialni za event doskonale
wiedzą co robią, a doświadczenie nabyte z poprzednich edycji nie poszło na
marne. Podobnie rzecz się ma w odniesieniu do skrzętnie rozłożonych sprzętów.
Cała „konstelacja” konsol, komputerów, urządzeń VR miała swoje miejsce i była
do ciągłej dyspozycji zwiedzających. Na imprezie tego typu nie mogło również
zabraknąć prelekcji, które już od piątku odbywały się na scenie mieszczącej się
w głównej sali ratuszu. Tematyka była różnorodna, lecz na pewno każda osoba,
która (w świadomy sposób) dotarła na Retro Sferę mogła wybrać coś dla siebie.
Teraz może czas na przejście do sfery socjalnej, czyli tego,
czym tak naprawdę każda impreza mniej lub bardziej masowa żyje. Sami
organizatorzy stanęli na wysokości zadania i mimo prawie nieustannie padającego
deszczu udało im się rozbić namioty chroniące ratuszowy dziedziniec jak i fanów
„chmielowych rozmów”. Bo czymże były spęd nerdów wszelakiej maści bez długich
dyskusji, wspólnych narzekań, masy gromkiego śmiechu i prostej, szczerej
braterskiej atmosfery. To właśnie tam, przy tych przemokniętych ławkach i
przepłaconym piwie mam w końcu okazję, by porozmawiać na żywo z ludźmi, których
słucham bądź obserwuję w szeroko pojętych „Internetach”. Dawno nie widziani
znajomi (a także ułamek rodziny) wplata się w imprezowy klimat, zamazując
kołaczące z tyłu głowy obowiązki i codzienną orkę sponsorowaną przez
rzeczywistość. Ciekawych ludzi jest na pęczki, dlatego tym bardziej cieszy mnie
fakt, iż po każdej kolejnej imprezie udaje mi się poznać kogoś nowego,
inspirującego, emanującego pasją i ciekawym nastawieniem do zastanego świata.
Gry, wykłady, mini biesiady i wspólne wypady do pobliskich
jadłodajni skutecznie wypełniały każda godzinę mojego pobytu w Brzegu. Nawet
się człowiek dobrze nie rozgościł a już nadszedł czas na sobotnie afterparty,
które równocześnie było zwieńczeniem mojego półtoradniowego pobytu na Retro
Sferze 2024. Liczne fale retrosferowiczów, smaganych podmuchami wiatru oraz
nieustannie siąpiącego deszczu zbierały się w Herbaciarni. Wolne miejsca szybko
stały się towarem deficytowym, a gąsienicowa kolejka do baru, przybierała na
długości z każdym mijającym kwadransem. Jeszcze Momentvm nie zdążył się
porządnie rozgrzać, a już scena została otoczona zgrabnym kordonem miłośników
elektroniczno-gitarowych brzmień. Pierwsza godzina zleciała jak z bicza
strzelił i nim się wszyscy zdążyli zorientować na scenie, pojawił się
legendarny Katod, którego umiejętności muzyczne mogą się jedynie równać z jego
skromnością. Muzyczno-fizyczne „wygibasy”, przeplatane kolejnymi drinkami i
przed lokalowymi rozmowami skutecznie wypełniły resztę nocy. Pod sam koniec
nawet niebo okazało swe zadowolenie i na pewien czas oszczędziło nam nocnego
deszczu. I tak impreza, jak i mój pobyt w Brzegu dobiegł końca. Ostatnie
uściski, szybkie rozmowy, szczere uśmiechy i ciepłe pożegnania wepchały naszą
czwórkę do auta. Bezpieczny zrzut i pożegnanie Kosmatego w jego gawrze,
zapieczętowało sobotnią Retro Sferę i wraz z Dominem i Sebem wyruszyliśmy w
drogę powrotną ku rodzinnej Legnicy.
Zbierając myśli z tej krótkiej
wizyty mogę z pewnością stwierdzić, iż Retro Sfera jest naprawdę zgrabnie
zorganizowaną imprezą. Organizatorzy oraz wszechobecni wolontariusze pilnowali
zarówno porządku w ratuszu jak i czuwali nad używalnością masy leciwego
sprzętu. Sobotnie tłumy w sposób płynny rozchodziły się po licznych salach, czego
rezultatem była dostateczna ilość miejsca na sali głównej. Dopiero przy
popołudniowych wykładach sala zaczynała się „kurczyć”, ściskając zaciekawioną
tłuszcze w okolicach prelekcyjnego podestu. Jeśli tendencja się utrzyma i ilość
gości będzie rosnąć w podobnym tempie, to wydaje mi się, że przy następnej
edycji Retro Sfery może już być po prostu za ciasno na sali głównej. Na pewno
deszczowa pogoda miała spory udział w zaganianiu ludzi do wnętrza ratusza, lecz
biorąc pod uwagę (domniemamy) brak przyszłorocznego Pixela, myślę, że
organizatorzy mogą się spodziewać napływu ogromnej ilości „popixelowych
sierot”. Tym bardziej w przypadku promocji oraz pochlebnych recenzji krążący po
internecie.
Pod koniec pragnę szczerze podziękować bratu oraz moim bliższo-dalszym znajomym! W szczególności Kosmatemu za motywacje, nocleg oraz (jak zwykle) w pełni wyluzowaną atmosferę – co tu dużo pisać, Dziadu to „my brother from another mother”! Następny w kolejności jest Szycha – bo gdy czas goni i każda godzina się liczy, to najgorszym bólem żydzi jest trwonienie czasu na pociągi, autokary, busy i taksówki (oraz czekanie na wszystkie wcześniej wymienione). Dlatego dzięki Ci za płynny przelot między stolicą a Brzegiem. I oczywiście nieoceniony Seboss – ułamek rodziny dla którego zawsze znajdę czas oraz nieświadomy inspirator zarażający mnie różnorakimi pasjami za gówniaka. Zresztą wraz z Sebem i Dominikiem urządziliśmy sobie mini sequel retro sfery w domowym zaciszu następnego dnia… ale o tym może przy innej okazji. Oczywiście dziękuje za wspólny czas wszystkim z podcastowego „kociołka”. Coraz częściej moje wyjazdy kojarzą mi się z mieszaniem chochlą w gęstej, podcastowej zupie, gdzie przy każdym uniesieniu łychy wyławiam soczysty kąsek w postaci kogoś z Fantasmagierii, MKwadrat, Starego Gracza, Grysława, 8biters, Dapita, Aha Super czy Rozgrywki. A to tylko część z słuchanych ekip i jeszcze wiele „głosów” zostało do poznania. Do tego „podcastowego gara” należy jeszcze dołożyć trochę smakołyków w postaci innych słuchaczy oraz losowo poznawanych uczestników imprezy. Wspólna pasja oraz nerdowskie hobby łączy ponad wszelkimi granicami. Dlatego każdy indywidualny gość, pojawiający się na tego typu imprezie może mieć pewność, że tak naprawdę to nie jest sam. Wystarczy zagadać, a „magia” podzieje się sama. Także trzymaj się twardo drogi czytelniku. Pozdrawiam serdecznie, bywaj zdrów i do zobaczenia… oby jak najszybciej!
Świetna relacja. Pozdroo
OdpowiedzUsuńPoczekaj tylko jak do Mińska dotrzesz /kosmaty
OdpowiedzUsuńJuż zacieram ręce Kosmaty :]
Usuń