Teddy Beer 2022


    Czas „wakacyjnej odskoczni” oraz samochodowej podróży do Polski dobiegł końca. Wraz z przyjazdem do UK nadszedł moment powrotu do wyspiarskiej rzeczywistości. Wracając do codziennych obowiązków pomyślałem, że póki pamięć w miarę świeża to może warto wrócić do ostatniego weekendu lipca i pewnej scenowej imprezy, która miała miejsce w Ośrodku Wypoczynkowym nad Brdą, ukrytym na skraju Tucholskiego Parku Krajobrazowego. Mowa tu o dziewiczej edycji „Teddy Beer” – demoparty spod znaku Commodore, organizowanym przez grupę BOOM! oraz SMOK (Stowarzyszenie Miłośników Oldschoolowych Komputerów). Imprezie, która dzięki klimatycznej lokacji, świetnej organizacji, „sielskim” klimacie oraz atmosferze stworzonej przez samych uczestników zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii Polskich imprez demoscenowych.

    O tej jakby nie patrzeć, kameralnej imprezie dowiedziałem się od mojego brata Sebastiana – wiernego hołdownika C64, opętanego pasją już od pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Gdy dodatkowo dowiedziałem się, iż będzie on jednym z organizatorów to wiedziałem, że nie mogę zaprzepaścić okazji by zobaczyć tego typu imprezę „od kuchni”.  Teraz, po wszystkim chylę przed nim czoła, bo wiem co znaczy odpowiedzialność za techniczną stronę audiowizualnego eventu i stanowczo mówię: „nie, dziękuje”. Bezwzględnie wybieram rolę „sołtysa” okraszoną słowami Władysława Kargula: „Wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada.” Za sam wypad w Tucholskie rejony, muszę również podziękować mojej piękniejszej połówce. Wolny czas podczas wizyt w Polsce jest na miarę złota, tym bardziej jeśli cała „wakacyjna misja” odbywa się z udziałem dzieci oraz panikującego psa – dziękuje Gusiu, za „Teddy Beer” jak i przyzwolenia na moje inne skoki po niezliczonych gałęziach drzewa o nazwie hobby.

Sam wyjazd do Tucholi był nie lada wyzwaniem. Jako iż brat (działający jako Rebok w grupach BOOM! i Tropyx), był w ośrodku już od środy to musiałem skorzystać z usług PKP. Jak to zwykle bywa podczas mojego pobytu w Polsce, wiele rzeczy jest na ostatnią chwilę i nie inaczej było w sam dzień wyjazdu. Na kilkadziesiąt minut przed odjazdem pociągu, dzięki zaradności teściowej udało mi się załatwić kilka litrów „party-prowiantu”. Potem małżonka zapewniła mi błyskawiczny transport na stację, gdzie jeszcze w biegu udało mi się odebrać laptopa od bratowej. Zziajany wbiegłem na peron, tylko po to by dowiedzieć się od postronnej osoby, że pociąg do Wrocławia jest opóźniony. Oczywiście przesiadka we Wrocławiu też była w biegu, na szczęście, zdyszany wskoczyłem do wagonu, który okazał się być barowym, więc …jakoś przetrwałem trasę do Bydgoszczy. Losowo-chwilowi znajomi, dyskusje o wszystkim i o niczym, litry chmielowej zupy i najdłuższa część trasy była już za mną. Potem przesiadka do auta znajomej, godzinka jazdy przy luźnej rozmowie i z ulgą mogłem stwierdzić, iż dotarłem na miejsce – Ośrodek Wypoczynkowy Nad Brdą.

Niewielki sosnowy lasek, nadziany tu i ówdzie drewnianymi domkami i świetlicą w centralnym miejscu – już mi się podoba. Akurat napotkałem idącego gdzieś w pośpiechu brata – więc szybkie przywitanie, pokazanie tymczasowej bazy i kierunku na ognisko, czyli piątkowego stanowiska pełniącego rolę „imprezowego rozrusznika”. Nowe twarze, szybkie przywitania i kluczowe instrukcje od organizatorów: „tam masz kiełbe”, „tam dają piwo”, „a tam znajdziesz chleb, smalec i ogórasy”. Do nieśmiałych raczej nie należę, więc zgodnie z zaleceniami ruszyłem w tany. Ogniskowo-swojski klimat sprzyjał socjalizacji. Jako osoba spoza „scenowej zupy” nie do końca orientuję się w grupach czy scenowych zasługach, lecz człowiek jest człowiekiem i jeśli działa na fali jakiejś pasji to zawsze znajdzie wspólny język z drugim człowiekiem. Nowi znajomi, ale także i kilku starych, nie widzianych już od paru ładnych lat. Powitania oraz uściski przy ognisku i od razu jakoś tak cieplej na serduchu się robi i człowiekowi uśmiech nie schodzi z mazaka aż do późnego wieczoru. Zwieńczeniem piątkowej nocy był koncert Wacka. Elektroniczna finezja setu Wacka, rozpływała się jeszcze lepiej w tych pięknych okolicznościach przyrody. Do okoła ciemność przełamywana przez neonowe światła sceny, skutecznie walczące z jasnością dogorywającego ogniska i blaskiem gwiazd hojnie ozdabiających nocne niebo – tak właśnie skończył się piątek a oficjalnie rozpoczęła pierwsza edycja Teddy Beer.

Sobota, będąca głównym dniem imprezy oprócz panującego w powietrzu uczucia ekscytacji przywitała nas również wyśmienitą jajecznicą. Te gastronomiczne dzieło serwowane przez Irka w kucharskiej czapie, było „kamieniem węgielnym” popasu, który stopniowo był wydzielany wszystkim uczestnikom imprezy. Żeby zbytnio nie pobudzać Waszych ślinianek (i nie huśtać guli tych, którzy nie mogli przyjechać) wyliczę tylko że czekały na nas jeszcze gofry, tort, bigos, grochówka, grillowana karkówka i kiełba a także stosy sałatek. Oczywiście całość tego gastronomicznego zjawiska była cały czas doprawiana wyśmienitą chmielową zupą, dzielnie serwowaną Galiego i Quosa z nigdy nie schnącego źródełka.

Biegnąc dalej z sobotnim harmonogramem, w samo południe odbył się konkurs gry „na ślepo” w The Great Giana Sisters. Jak okazało się podczas niedzielnego rozdania nagród, niezniszczalny Paweł działający pod nickem V-12, dzięki wytycznym swojej piękniejszej połówki MoonGirl zdołał pobić resztę chętnych konkursistów zabierając z sobą do Szczecina potężny flakon whisky. Dzień biegł dalej i po słodkich gofrach nadszedł czas na tort. Tak się złożyło, że Steffan, będący głównym sprawcą Teddy Beer obchodził swoje urodziny w ten weekend. Zbiegło się to inna okrągłą rocznicą, gdyż poczciwy C64 obchodzi w 2022 swoje 40ste urodziny, dlatego wśród oklasków, śpiewów i uśmiechów na środek naszego obozowiska wjechał solidny kawał ciacha, który po skrojeniu został pochłonięty przez uczestników na dwa odmienne sposoby: piwny lub kawowy. Dzień biegł nieubłaganie swoim rytmem i przy coraz luźniejszej atmosferze nadszedł czas na świetlicowe prelekcje. Na pierwszy ogień poszedł Katon, który uchylił rąbka swojego kunsztu pokazując nam kolejne etapy tworzenia imponującego loga ekipy BOOM! Zaraz po Katonie na świetlicowym „świeczniku” pojawił Yugorin, który w luźnym stylu wylał swoje myśli w temacie SMOK’a ora Moonshine Dragons. Na koniec, po lekkich niedogodnościach technicznych na scenę wkroczyła grupa QUARTET, z mocno techniczną pogadanką na temat BeamRacera. 

W międzyczasie delikatny żar począł smagać swym ciepłem karkówkę i kiełbasę. Mięsno-węglowe zapachy, odnalazły swoją drogę nawet do nozdrzy ukrytych w najdalszych zakamarkach świetlicy. Rzeka piwna, teraz już wzmacniana bimbrowymi prądami sunęła wartko w gardła wszystkich chętnych. Impreza chwilowo przeniosła się na świeże powietrze. Uczestniczy wraz z sosnową florą, wchłaniali kolejne partie mięcha oraz zupy piwnej, gdy nagle po ośrodku poniosła się wieść, iż rozpoczyna się główny konkurs. Nie będę się rozpisywał nad przebiegiem czy wynikami, bo przecież chętni wiedzą, gdzie ich szukać. Napiszę jedynie od siebie, iż miło było dodać swoje trzy grosze. Nasmarowana, dzień przed wyjazdem do Polski grafika znalazła się w konkursie i nawet (ku mojej uciesze) nie zajęła ostatniego miejsca. Może to dobra wróżba na przyszłe imprezy, może warto wyskubać nieco więcej wolnego czasu i spróbować „wyrzeźbić” coś lepszego? Ech, nie ma co gdybać, skoro główne compo dobiegło końca i nadszedł czas na socjalizację, grillową konsumpcję, alkoholizację oraz zwieńczenie wieczoru w postaci koncertu Katoda. Cóż tu pisać, kto był ten słyszał i wie jaki show stworzył dla uczestników imprezy Katod. Gitarowe solówki Mariusza i głębokie SID-owe brzmienia wyciągnęły na parkiet nawet największych sztywników i wraz z końcem oficjalnej części Teddy Beer do imprezy mógł w końcu dołączyć organizatorski element tego całego „zamieszania”.

    I tak właśnie dobiegł końca „Teddy Beer 2022”. Wśród mniej i bardziej smukłych wygibasów, wtórujących elektroniczno-gitarowym „tworom” Katoda i głębokiej nocy osaczającej nasz ośrodek ludzie skupili się w ostatnich pokrzepiających rozmowach i wylewnych gratulacjach by dłuższo-krótszą chwile potem skierować się do własnych gawr. Niedziela pod względem socjalnym była jedynie formalnością – rozdaniem konkursowych nagród i niekończącym się wodospadem podziękowań… do którego i ja raczyłbym nieśmiałe dołączyć. Pierwszoligowe podziękowania dla Steffana – udało mu się utrzymać to wszystko w ryzach mimo wielu niezależnych od niego czynników. Następny w kolejności jest Rebok – bo przecież bez sprzętu nie ma imprezy… a roboty przy takowym było co nie miara. Dzięki Brat, że ogarnąłeś temat bez wtop i mocniejszych nerwów. Dobrze, że czasem podrzuciłem Ci coś do żarcia, bo inaczej chyba te wszystkie kable zacząłbyś podgryzać. Piękne dzięki dla wodzireja – przy każdej imprezie, ktoś musi nadawać kierunek „tłuszczy”, także dzięki za poświęcenie Sachy. Z drugiej strony Hairdog – szara eminencja imprezy – niby ciągle nieobecny, a jednak zawsze w zasięgu „pomocnej dłoni” – dzięki! Dalej mamy eventowy prowiant i całą gastronomiczną otoczkę imprezy, która zasługuje na oddzielny czempionat. Począwszy od organizacji ogniska, śniadania oraz słodkich zapychaczy, poprzez bigosowo-grochówkowe przygody, a skończywszy na niezliczonych kilogramach mięsa okraszanych hektolitrami złotego płynu – stokrotne dzięki Wam wszystkim a w szczególności osobom odpowiedzialnym za dobry humor (wiadomo – jak Polak głodny=Polak zły) nas wszystkich: Catya, Basia, Irek, Quos i Gali.

    Kończąc podziękowania muszę napisać kilka słów o samej imprezie. Rzadko jeżdżę na demoparty, a do tej pory miałem to szczęście, że zawsze lądowałem na chwalonych przez wszystkich imprezach. Najpierw był Load Error w 2017, potem Moonshine Dragons w 2019, a teraz świeżo po pandemicznych obostrzeniach wylądowałem na Teedy Beer 2022. Na każdej z imprez była fantastyczna atmosfera. Miło jest widzieć, że demoscenowy „beton” poluźnia nieco swoje hermetyczne bańki a każda kolejna impreza staje się coraz bardziej otwarta dla ludzi działających na innych platformach oraz dla podobnych mi zwyklaków – czyli osoby potrafiące docenić scenowe prace, lecz nie mające ze sceną nic wspólnego (no, może poza bratem w moim przypadku). Każda tego typu impreza to znakomita odskocznia od codziennej rzeczywistości, dlatego mam nadzieję, że czas i okoliczności pozwolą mi na kolejny weekendowy wypad. Tak czy inaczej trzymajcie się wszyscy zdrowo i do zobaczenia na kolejnej „demo-odskoczni”!

Komentarze