Filmowa półka #23 - Unforgiven (1992)


    Już jakiś czas temu postanowiłem, iż zapoznam się z całą filmografią Clinta Eastwooda. Niejako jestem mu to winien, a zwłaszcza po tym jak dotarła do mych dłoni „Legendarna Niespodzianka”.  Będąc fanem jego twórczości i wracając do wielu oglądanych wcześniej filmów ucieszyłem się na samą myśl, iż następnym w mojej kolejce oglądania będzie "Unforgiven" z 1992. "Bez przebaczenia" jest bez wątpienia jednym z moich ulubionych i najczęściej „ogrzewanych” filmów. Towarzyszy mi od samego początku mego "westernowego romansu" i muszę przyznać, że im jestem starszy i (prawdopodobnie) dojrzalszy filmowo, tym bardziej potrafię docenić wartość tego dzieła.

    Scenariusz odkupiony przez Eastwooda od samego Francisa Forda Coppoli w latach osiemdziesiątych, przesiedział "w szufladzie" przez prawie dekadę czekając na odpowiedni moment. Reżyser i aktor w jednej osobie musiał (dosłownie) dojrzeć do roli dzięki czemu "Unforgiven" miał czas na dokładniejsze szlify, by pod koniec 1992 roku wyjść na światło dzienne w postaci pełnowartościowego diamentu. Diamentu, którego blask został doceniony przez akademię filmową w postaci wielu nominacji i paru Oscarów, w tym dwóch najważniejszych z perspektywy Eastwooda - za najlepszy film oraz reżyserię.

"Unforgiven" jest dziełem wybitnym, w którym główną rolę odgrywa niejednoznaczna moralność. I choć film bazuję na znanych westernowych „zagrywkach”, to jednak idzie o jeden krok głębiej, skupiając się na ludziach oraz kierującym nimi kompasem moralnym. To właśnie dzięki rozbudowie pierwszo oraz dalszoplanowych postaci, Estwoodowi udaje się uciec od wyeksploatowanego do cna etosu gatunkowego, w którym panuje dosadny podział na „dobrych i złych”. Reżyser, bazując na kapitalnym scenariuszu, stworzył western, odzierający dziki zachód z pisarskiej fikcji i zmyślonych legend. Przeniósł nas do Ameryki z końca XIX wieku, w której przemoc i nierówność była na porządku dziennym a przebaczenie często ustępowało miejsca zemście, sprawiając, iż wygranym był ten, któremu po prostu udało się przeżyć.

    Clint Estwood zadedykował ten film dwój reżyserom: Donowi Siegelowi oraz Sergio Leone. Obaj pomogli mu się stać ikoną kina oraz poznać kulisy produkcji filmowych, w których brał udział pod ich okiem. Role bezimiennego rewolwerowca oraz gliniarza bez skrupułów zapewniły mu ogólnoświatową sławę i środki, które mógł wykorzystać przy własnych produkcjach. To właśnie dzięki doświadczeniu oraz świetnemu scenariuszowi Davida Peoplesa, „Bez Przebaczenia” stał się jednym z największych osiągnieć Eastwooda, które z całego serca chciałbym polecić każdemu z Was, drodzy czytelnicy.

Komentarze