"Legendarna" niespodzianka.


    W biegnącym życiu niezmiernie ważne są drobne przyjemności, pozytywna energia oraz ułamki optymizmu. Często nasze małe radości mają szanse emanować na innych, dlatego pomyślałem, że podzielę się z Tobą drogi czytelniku, kawałkiem mojego uśmiechu zasponsorowanego przez miła niespodziankę, którą listonosz zostawił na mym ganku kilka dni temu. 

Nim przejdę do sedna „zamieszania” to może powinienem nieco nakreślić jego historie.  A więc na pewno doskonale wiesz, że uwielbiam filmy. Jak to zwykle bywa z gustami - każdy ma swój – dlatego i ja mam twórców, których cenie sobie o wiele bardziej niż innych. Moje „filmowe legendy”, dzięki którym miałem szansę odkrywać i pielęgnować me „kinematograficzne namiętności”. Jedną z tych legend jest bez dwóch zdań Clint Eastwood.  Urodzony w 1930 roku aktor, reżyser a także producent oraz właściciel założonej w 1967 roku wytwórni filmowej Malpaso. Nie mam zamiaru rozpisywać się nad przepastną filmografią Pana Eastwooda, ale mogę na sto procent stwierdzić, iż każdy kinoman widział film z Clintem w roli głównej lub będący owocem jego reżyserii.

A więc skacząc w okolice przełomu 2019-2020 (a więc wraz z początkiem Covidowego bajzlu) naszła mnie pewna (jak myślałem wtedy) abstrakcyjna myśl – a może by tak napisać list do obchodzącego dziewięćdziesiąte urodziny Pana Eastwooda? Może by tak wraz z życzeniami napisać kilka komplementów odnośnie jego twórczości? Przesłać kilka szczerych superlatyw oraz wyrazów uznania za precyzyjnie „upychane” między filmowymi klatami drobiny etyki, kawałki wartości oraz ułamki moralnych wzorców? Dlaczegóż by nie?

I stało się. Pod gęstym ostrzałem motywacyjnych ponagleń mojej piękniejszej połówki spisałem swoje myśli na kartce, dołączyłem rodzinne zdjęcie i pełen miałkich nadziei wysłałem list do wytwórni Malpaso, z dopiskiem „do rąk Pana Clinta Estwooda”. Z tego miejsca muszę podziękować mojemu blisko-dalekiemu przyjacielowi za adres. Gdyby nie Ty, to cały plan pozostałby jedynie planem i późniejszymi gdybaniami przeplatanymi pluciem sobie w brodę. Także stokrotne dzięki Darku!

I tu zmierzamy do końca całej historii. Jakieś półtora roku później, wracając z pracy znalazłem na ganku dwie koperty. Zaciekawił mnie mój adres widoczny na frontach, a dokładniej chybotliwe pismo, będące świadectwem „walki” z mym imieniem i nazwiskiem. Nie zwlekając otworzyłem obie koperty za jednym zamachem i oczom mym ukazały się zdjęcia z autografami Pana Eastwooda. Momentalnie uśmiech wdrapał się na twarz, a myśli skręciły do tych zimowych wieczorów, w których to próbowałem transferować moje myśli na czystą kartkę. Nadzieja, iż list dotrze do adresata wygasała z każdym kolejnym miesiącem. Po roku już sam sobie powtarzałem w myślach mantrę: „No nic, przynajmniej spróbowałem.”. A tu proszę – taka pozytywna niespodzianka.

Zapewne drogi czytelniku domyślasz się jaki morał wyciągnąłem z tej sytuacji? Oczywiście taki, iż warto próbować. Niezależnie jak niedorzeczne czy absurdalne plany przychodzą do głowy. Jeśli naszym pomysłem nie robimy sobie czy innym krzywdy to warto to zrobić, bo prawda jest taka, że wiele pozytywnych zaskoczeń kończy się tylko na dobrych chęciach. Działajmy i róbmy wszystko by nie utonąć na starość w oceanie gorzkich gdybań.

Komentarze