"Kosmaty" Pixel Heaven 2023

    I oto kolejny rok wpada za kark i kolejna edycja Pixel Heaven przechodzi do historii. Już prawie miesiąc zleciał od najnowszej odsłony tej zacnej imprezy, dlatego pomyślałem, że warto „rozdrapać” kilka jeszcze świeżych wspomnień i wylać z rondla kilka przemyśleń odnośnie tego, czym uraczyła mnie Warszawska ziemia i organizatorzy XI edycji kultowego Pixel Heaven.

    Jak sama impreza powoli przechodzi do statusu legendy z każdym kolejnym rokiem, tak samo załoga, z która mam przyjemność nacierać w kierunku Warszawy pozostaje bez zmian. Więc i tym razem ruszyliśmy z Legnicy w niewielkiej drużynie składającej się z mojej skromnej osoby, mego chrześniaka Domina oraz niezastąpionego kierowcę i mistrza logistyki - Sebastiana. „Autostradowym szczupakiem” wskoczyliśmy na piątkową metę, którą w naszym mniemaniu miał być koncert Katoda. Na szczęście John Hare, wraz swoją ekipą wcisnął się pierwszy na te „pole minowe”. I nie mogę użyć innego terminu na tą muzyczną kakofonię jakiej byłem świadkiem podczas występu Johna. Nagłośnienie sali koncertowo/wykładowej mogło wołać o pomstę do nieba. Na szczęście Mariusz, grający zaraz po Johnie z niejednego pieca chleb jadł i doskonale wiedział, jak zaaranżować akustykę pod swoją modłę. Koncert Katoda był programowym zwieńczeniem piątkowej podróży na Pixel Heaven. Wysłużone komodorki pod dłońmi wirtuoza ośmiobitowych brzmień są w stanie wykrzesić sidowowe iskry, które swym sentymentalnym ciepłem rozmiękczą muzyczne gusta każdego fana muzyki elektronicznej.

Piątek był również personalną niespodzianką. Bo oczywiście poza szybkim przywitaniem z rozrastającą się ekipą MKwadrat, lekko lewitującym Starym Graczem i losowo napotkanymi jednostkami z poletka podcastowo-komputerowo-scenowego nadziałem się również na (wyłowionego zręcznie z foodtruckowego tłumu przez mojego brata) Kosmatego Dziada. Tak, właśnie tego samego, który rok temu osiągał wyższe stany świadomości podczas Pixel Heaven 2022. I któż mógłby przypuszczać, że zaproszenie Kosmatego do naszej Warszawskiej gawry wprowadzi tyle kolorytu, że XI edycja Pixela na zawsze zapisze się w mojej pamięci „Kosmatymi głoskami”. Co tu dużo pisać – złoty chłopak, do rany przyłóż. I tak, poszerzeni o jedną osobę więcej rozpoczęliśmy weekendową noc na całkowitym chillu.  Piątkowa podróż przejedzona „bankietowym McDonaldem” i przepłukana różnosmakowymi alkoholami, zmalała na znaczeniu. Gromkie śmiechy, dziwne rozmowy i przemyślenia różnorakiej maści ciągły się do porannych godzin. Noc, przygniotła nas swym ciężarem, gdy na paletę rzeczywistości wskoczyła słoneczna sobota.

    Sobota, rozpoczęła się od klasycznego restartu systemu – jajecznica, z (solidnie dopieczonym) boczkiem i cebulka, popijana to kawą, a to pokątnie znalezionym piwkiem. No i ruszamy na główny dzień Pixel Heaven. Ludzie, wykłady, stoiska, gry, książki, konkursy, cosplay, retro sprzęty, pinball do wyboru, do koloru i w różnym natężeniu. Co chwila ktoś mniej lub bardziej znany. Kolejny Pixelowy znajomy, kolejny podcastowy twórca, kolejny youtuber… jeden wielki socjalno-medialny młyn. Bez wątpienia sobota jest „najgęstszym” dniem całej imprezy. Człowiek walczy zarówno nalotem ludzkich mas jak i samą temperaturą. Wczorajsze „przegrzanie” nie pomaga w dusznej atmosferze, dlatego trzeba dbać o ciągłe nawodnienie i koić organizm chłodną, chmielową zupą. Dobrze, że nad wszystkim czuwa starszy brat, skrupulatnie zerkający w plan imprezy. Bo kiedy południe przemianowało się na wieczór, to nadszedł czas na kolejne afterparty. Po śladach Kosmatego Dziada, dotarliśmy „podcasterskiej bazy” ukrytej za jednym z foodtrucków. To właśnie tam, wśród niezmierzonego oceanu pustych butelek, odnaleźliśmy naszego „weekendowego współlokatora”. Przy okazji zabraliśmy z sobą podcasterskiego nestora w osobie Grysława i ruszyliśmy do Warszawskiego Remontu, by poczuć na własnej skórze moc legendy polskiego punk rocka. Ech, cóż to był za koncert – energia odbijała się od ścian napełniając mocą każda jednostkę ludzka zgromadzoną pod sceną. Armia z Tomaszem Budzyńskim na czele ma tyle samo lat na karku co ja. I choć moja fascynacja punk rockiem, już jakiś czas temu odpłynęła na dalszy plan, to jednak napełniany siła Armii ruszyłem pod scenę wraz z Kosmatym by dołączyć do wirującego własnym życiem pogo – w końcu raz się żyje.

Armia zagrała solidny koncert, z paroma bisami i dodatkowymi utworami. Wieczór przerodził się w głęboka noc i przyszedł czas na „remontową ewakuację”. Po odnalezieniu Kosmatego i zrzuceniu Ryszarda do jego bazy noclegowej, ruszyliśmy w kierunku naszej gawry. Tradycji nie stałoby się za dość, gdybyśmy nie wstąpili do stojącego obok McDonalda, po rutynową porcję „śmieci”.  Szybki powrót do naszej „Pixelowej zajezdni” i znów wrzucamy na luz, dryfując na fali błogiego chill-outu. Po „meczącym dniu” i dzikich rozmowach, Kosmaty Dziadu uraczył nas jedną ze swych filmowych perełek, ukrywającą się pod niewiele mówiącym tytułem „Ichi Zabójca”. Nie będę zdradzał fabuły ani głównego wątku, bo pewnie co ciekawsi i tak sami sprawdzą. Powiem jedynie, iż w tym krwawym klimacie, przegryzając sieciowe burgery, zapijane resztkami trzeźwości wskoczyliśmy w ostania fazę Pixel Heaven 2023, popularnie zwaną niedzielą. 

    Atmosfera kończącej się imprezy udzieliła się już przy porannym śniadaniu. Świadomość ostatniego dnia odbiła się zarówno na apetycie jak i poziomie (jak by to powiedział świętej pamięci Jan Himilsbach) bajkowego nastroju - trzeźwa rzeczywistość już zerkała zza krzaka. Ostatnie wykłady, między innymi od niezniszczalnego Tomka Kreczmara (nostalgii nigdy nie za wiele). Ostatnie uściski dłoni i przelotne rozmowy przeplatane z pożegnaniami. Byle by do następnego, byle by do rychłego i nadszedł czas ruszać w drogę powrotną.

    Ech, cóż mogę powiedzieć podsumowując XI edycje Pixel Heaven, poza tym, iż z każdym kolejnym rokiem wydaję mi się, iż cała impreza jest bardziej „oficjalną” wymówka na spędzenie czasu ze znajomymi niż typową imprezą retro. Powoli merytoryczna strona eventu przechodzi na dalszy plan a całość skupia się na prawilnym „mięsku” jakim są ludzie. Znajomi i czas spędzony wraz z nimi staje się niewymiernym czynnikiem wpływającym na podjęcie decyzji o kolejnym przylocie na kolejną edycję. Ja sam biorąc pod uwagę wpływ Kosmatego Dziada, na odbiór tegorocznego Pixela, stawiam sobie za cel zaaranżowanie kolejnej edycji pod element socjalny. Zarówno ludzie jak i czas są na wagę złota, dlatego na pewno warto skupić się właśnie na nich.  Także kochani, oby zdrowie dopisało… a będzie się działo. Trzymajcie się twardo i do zobaczenia!

Komentarze

  1. Jan Himilsbach jest z Mińska Mazowieckiego :) spośród wszystkich postaci to niezły zbieg okoliczności, że wybrałeś właśnie jego. Teraz w Twoim wpisie jest dwóch mińszczan :D chciałem tylko powiedzieć, że bez was chłopaki ta impreza i dla mnie nie była by tak wyjątkowa, dzięki za dobre słowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, Kosmaty w końcu znalazł drogę to mojego wpisu :) Trzymaj się twardo i do zobaczenia przy okazji kolejnej imprezy wodzu!

      Usuń

Prześlij komentarz