Crib Goch - czyli na Snowdon po Czerwonym Grzbiecie.

    Na początku maja popełniłem wpis odnoszący się do moich mniej lub bardziej dzikich wędrówek. Wielokrotnie ich celem były lokacje umiejscowione w Walijskim Parku Narodowym o nazwie Snowdonia. Ten górzysty rejon umiejscowiony na północy Wali i zajmuje powierzchnię ponad dwóch tysięcy km kwadratowych został oficjalnie uznany za Park Narodowy w 1951 roku. Klejnotem w tej „górzystej koronie” jest bez wątpienia góra Snowdon, wznosząca się na wysokość 1085 metrów n.p.m.  i zarazem będąca najwyższym szczytem Wali. Od góry Snowdon (ze staro angielskiego „snaw dun”/snow hill – śnieżne wzgórze) wywodzi się nazwa całego regionu i to właśnie ona jest celem wędrówek wielu turystów przybywających z każdego zakamarka Wielkiej Brytanii a także całego globu.

Na Snowdon można się dostać przy pomocy kolejki wąskotorowej wyruszające z miasteczka Llanberis a także przy użyciu własnego dwunożnego (lub czteronożnego w przypadku Huga) napędu podążając jednym sześciu głównych szklaków. Sam już kilkukrotnie byłem na szycie, obierając różnorakie ścieżki, lecz jeden szlak był cały czas odkładany na „inną okazję” i siedział gdzieś w zakamarku rondla czekając na odpowiedni moment. Crib Goch (z walijskiego Czerwony Grzbiet), jest właśnie tą ścieżka odkładaną na później. Niemożliwa do przejścia dla czworonożnego druha, mniej wysportowanych elementów społeczeństwa a także każdego osobnika o słabszym sercu. Ja sam często walczę z lękiem wysokości, ale okazji się nie wybiera – same się pojawiają – i właśnie taką stała się wizyta dobrego przyjaciela ze szkolnej ławy. W końcu żyje się raz i czasem warto sobie o tym przypomnieć… nieprawdaż?

Z nadzieją na słaby wiatr, siłę w kończynach, dobrą pogodę i przezwyciężenie własnych słabości ruszyliśmy w nieznane zmierzyć się z „górską legendą” Crib Goch i będę z Wami szczery – to było niezapomniane przeżycie. Niepozorny początek, zasponsorowany przez szlak Pyg Track, uśpił naszą czujność. Lecz zaraz po obraniu kierunku na Czerwony Grzbiet, szybko zrozumiałem, że mam do czynienia z czymś o zupełnie innym kalibrze. Szlak pnący się ku górze, coraz częściej przeplatał się z elementami wspinaczki na prawie że pionowe ściany skalne. Świadomość głupiej pomyłki, mogącej skończyć się śmiercią, kalectwem lub naprawdę paskudną kontuzją siedziała tuż za kołnierzem a myśl, iż postanowiłem w to wciągnąć swojego przyjaciela wcale nie była pokrzepiająca. Po solidnej lekcji wspinaczki dotarliśmy do czerwonej grani, która była prawdziwą wisienką na torcie. Teraz, kiedy piszę te kilka zdań to wydaję mi się, że gęstsze chmury wyświadczyły mi przysługę przysłaniając od czasu do czasu perspektywę ześliźnięcia się z grani, zakończonej kilkuset metrowym lotem i lądowaniem na skałach. Po przejściu przez główną grań pojawiaja się jeszcze parę wspinaczkowych odcinków w kierunku na szczyt Garnedd Ugain , lecz to już bardziej formalność i droga na Snowdon wyjadę się czymś na miarę spaceru po parku.

Na koniec powiem tylko że żadnen film czy zdjęcia nie odda doświadczenia jakie daje przejście szlakiem wiodący przez Czerwony Grzbiet. Wielokrotnie spacerując z Hugiem trafiałem na miejsca niebezpieczne. Krótkie odcinki na grani góry, krawędzi wodospadu czy zbocza wzgórza nie mogą się nawet mierzyć z doświadczeniem, które daje Crib Goch. Mam nadzieję, że Ty mój drogi czytelniku, będziesz jedną z tych „okazji” by wyruszyć na spotkanie i jeszcze raz przejść się po Czerwonym Grzbiecie Walijskiej korony.

Komentarze

  1. Co prawda żaden materiał nie odda emocji ze szlaku ale jeśli jesteś ciekawy/ciekawa to ktoś inny nakręcił filmik z podobnej eskapady - https://youtu.be/Pgj873Eap4Y

    OdpowiedzUsuń
  2. Co to mogę powiedzieć, w dobrym towarzystwie to nie tylko na Crib Goch ale i na koniec świata można iść. Wracając do tematu to rzeczywiście jak się popatrzy na wysokość szczytu to niby nie imponuje ale muszę przyznać iż szlak ten stawiał swoje warunki. Stromość, wspinaczka po prawie pionowych zboczach i te widoki... ah aż chciało by się tam wrócić. Świetna wycieczka na zresetowanie się.
    Pozdrawiam i do zobaczenia (może kolejny szczyt?).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz