Filmowa półka #26 - Requiem for a Dream (2000)

    Są takie filmy, które trwają w wspomnieniach. Człowiek pamięta jak przez mgłę, że oglądał film, że wywarł na nim ogromne wrażenie, że był inny niż wiele pochłanianych w tamtym okresie produkcji, lecz mimowolnie unikał ponownego oglądnięcia zdając sobie sprawę, iż wraz z tym mglistym wspomnieniem wiązał się pewien dyskomfort psychiczny – rysa na świadomości, utwierdzająca w przekonaniu, iż film i kino to potężna siła emocjonalnego przekazu, potrafiącego wwiercić się w ludzki rondel na wiele lat.

    Tak właśnie jest w przypadku “Requiem dla snu” Darrena Aronofskyego z 2000 roku, którego niedawne odświeżenie przywiało ten filmowy dyskomfort psychiczny. Dyskomfort, który chyłkiem gnieździł się w najdalej upchanych zwojach mego emocjonalnego rondla. Film sam w sobie jest prawdziwym dziełem sztuki. Poczynając na zgrabnej adaptacji noweli Huberta Selby Juniora, w którą reżyser wpompował nieco własnych pomysłów zakrapianych osobistymi wspomnieniami. A kończąc na oryginalnym montażu i ujęciach, dla których prawdziwą „elewacja” stała się ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Clinta Mansela i kwartetu smyczkowego Kronos Quartet. Nie można przy admiracji powyższych elementów pominąć obsady, która stworzyła niezapomniane role obrazujące ucieczkę od rzeczywistości w poszukiwaniu miłości, radości i wewnętrznego spokoju. To właśnie uzależnienie goniące obsesje jest motywem przewodnim filmu, w którym bohaterowie goniąc własne sny zapadając się w bezkresną otchłań.

    Sądzę, iż jest to dobry moment by polecić odświeżenie “Requiem dla snu” - filmu, o którym się pamięta a do którego niekoniecznie chce się wracać… a naprawdę warto. I spinając ostateczną klamra ten filmowy wpis, przytoczę słowa samego reżysera:

"Używasz wszystkiego, by zapełnić tę pustkę. I kiedy karmisz tę pustkę, [...] ona będzie rosła i rosła i rosła, aż w końcu pochłonie cię." —Darren Aronofsky

Bywaj zdrów drogi czytelniku.

Komentarze