Filmowa półka #15 - „Once Upon a Time in the West” (C’era una volta il West) (1968)
„Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” jest swoistym pożegnaniem Leone z gatunkiem spaghetti westernu. Reżyser w perfekcyjny sposób egzekwuje doświadczenie zdobyte przy poprzednich produkcjach by dostarczyć dzieło doskonałe pod wieloma względami. Tak dobrze znane nam bliskie ujęcia, nieśpieszny rozwój akcji czy bohaterowie, którym daleko od jakiejkolwiek jednoznaczności są tym co wyróżnia nie tylko Leone ale i również wiele innych spaghetti westernów. Grzechem byłoby nie wspomnieć o kolejnym niezmiernie ważnym elemencie jakim jest ścieżka dźwiękowa. Kolejna udana współpraca z Ennio Morricone perfekcyjnie uzupełnia „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” unosząc w moich oczach film do rangi arcydzieła, gwarantując mu tym samym dożywotnią pozycję na mojej filmowej półce.
„Once Upon a Time in the West” (podobnie jak wiele innych westernów “pochodzenia europejskiego”) odbiega daleko od amerykańskich wizji nieskazitelnych, zawsze wygrywających stróżów porządku na dzikich preriach zachodu. We włoskich westernach cowboy jest często brudny, zmęczony trudami życia oraz wyprany z wyrzutów sumienia. Zasady moralne, sztywne prawo zachodu oraz złoto i dolary często nie wędrują po wspólnych ścieżkach losu. Dorzućmy do tego jeszcze ciekawe, świetnie zagrane i kompletnie niejednoznaczne postacie a otrzymamy prawdziwą, ponad dwugodzinna ucztę kinomana jaką niewątpliwie jest „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” – polecam z całego westernowego serca!
Komentarze
Prześlij komentarz