Migawki ludzkich żywotów.

    Czasem tak mam. Stojąc w korku, siedząc na ławce lub będąc w stanie połowicznego uśpienia umysłowego przyglądam się losowo napotkanym osobom. Bez większego zastanowienia, w głowie zwalnia się empatyczna zapadka, a rondel zaczyna krzesić wizję tego kim są, co myślą, za czym biegną i wokół czego kręci się ich żywot. Mowa o całkowicie obcych osobach, nie mających żadnego odniesienia do naszego „domowego sosu” lub wkładu w krąg bliższo-dalszych znajomych – od tak, losowe spotkanie w tym samym czasie, lecz zupełnie przypadkowym miejscu oraz etapie życia.

Prawie dekadę temu pracowałem dla sklepu sprzedającego pseudo-luksusowe meble. Większość sprzedawanych dóbr miała swoje źródła w dalekich, chińskich fabrykach. Po odważnych, kontenerowych wojażach, meble w końcu trafiały do wyspiarskich sklepów, by po ozdobieniu kilkuset procentowymi marżami, mogły karmić konsumpcyjne ego brytyjskich nowonabywców. Praca dostawcy dała mi możliwość poznania pewnej części społeczeństwa zamieszkującego wyspy. Jednakże było to prawię dekadę temu, a tamte „drogie” meble były specyficznym produktem dla konkretnego odbiorcy, dlatego intensywniejszym doświadczeniem pozwalającym mi na lepsze poznanie przekroju wyspiarskiego społeczeństwa jest moja nowa dorywcza praca.

    Skręcając w kierunku podstawowych ludzkich potrzeb oraz smakowych zachciewajek myśli automatycznie płyną w kierunku jedzenia, a powiedzmy sobie szczerze – któż próbował i może powiedzieć, że nie lubi chińszczyzny (nie mówię tu o zupkach od VIFON’u)? No właśnie. Nie inaczej sprawa ma się na wyspach. Brytyjskie kubki smakowe potrzebują czasem alternatywy dla ryby i frytek oraz mocarnych angielskich śniadań. I tu nadciągam ja – zbawca leniwych zadów, podchmielonych kierowców, zarobionych matek, niedospanych emigrantów, dumnej patologii czy pijanego narybku brytyjskiej młodzieży. Jedzenie nie jest jakimś tam ekskluzywnym dobrem. Każdy z paroma funtami w kieszeni i kilku procentami baterii w telefonie może szybko i sprawnie zamówić sobie tą drobną przyjemność. I tu właśnie jest sedno sprawy, bo ten nawet chwilowy kontakt z „każdym”, może rozniecić iskierki zwykłej ludzkiej empatii. Człowiek zdaje sobie sprawę z istnienia innych, podobnych mu trybików tej społecznej machiny. Konsumując chińskie specjały, zastanawiam się nad miejscem, w którym sam się znalazłem oraz osobą którą się stałem w przeciągu tych parunastu, wielkobrytyjskich lat imigracji. Kontakt z ludźmi w różnym wieku oraz z wielorakich klas społecznych z pewnością poszerza perspektywę. Wiadomo, iż człowiek sam kreuję swoja rzeczywistość, w której łatwo jest mu się zatracić. Czasem warto przetrzeć lekko oczy i spojrzeć trochę szerzej, z nieco innej perspektywy na nas samych. Pomyśleć chwilę kim jesteśmy dla bliskich i dla zupełnie obcych ludzi. Zastanowić się, gdzie tak naprawdę tkwi szczęście i „złota formuła” na to by przeżyć życie jako zacna jednostka i prosty, dobry człowiek.

Komentarze