Filmowa półka #10 - Léon (1994)
Podążając szlakiem reżyserskich wersji filmowych dzieł postanowiłem, że podobnie będzie w przypadku „Leona”. Seans był oczywiście wyśmienity, a przy okazji uświadomił mi dwie niezmiernie ważne rzeczy. Po pierwsze, oglądając film zdałem sobie sprawę sobie jak ważną osobą (ale i pomijaną przy nagrodach filmowych) jest reżyser castingu. W „Leonie” zarówno pierwszy jak i dalsze plany zostały obsadzone idealnie, wpływając tym samym bezpośrednio na kapitalny poziom filmu. Teraz to rozumiem i mam nadzieję, że w przyszłości reżyser castingu będzie bardziej respektowaną osobą na festiwalach i galach akademii filmowych. Drugim objawieniem była Mathilda. Wersja reżyserska, wzbogacona o parę niewidzianych przeze mnie do tej pory scen, pozwoliła mi jeszcze bardziej docenić Natalie Portman. Dopiero teraz, po odświeżeniu filmu zdałem sobie sprawę z aktorskich umiejętności tej jedenastolatki. Mathilda wraz z Leonem granym przez Jean’a Reno stworzyli wspaniały duet aktorski. Filmowa relacja tych dwojga opierała się na uczuciach i emocjonalności, której próżno szukać w jakiejkolwiek innej produkcji filmowej.
Całość oraz te kilka dodatkowych scen, sprawiły, iż świetny pod względem reżyserskim i operatorskim film nabrał dodatkowej warstwy emocjonalnej. Każdy aktorski klocek jest na właściwym miejscu. Świetne zdjęcia i ciekawa ścieżka dźwiękowa są jedynie lukrową polewą na tym pysznym, francusko-amerykańskim pączku. Znacie już ten smak, więc pewnie nie muszę namawiać filmowych łasuchów do ponownego seansu wybornego „Zawodowca”.
Komentarze
Prześlij komentarz