Filmowa półka #7 - Vanishing Point (1971)

    Nie będzie tajemnicą fakt, iż mam swoje ulubione „klasyki”. I choć z każdym, kolejnym pokoleniem kinomanów termin ten zmienia swoje ramy czasowe, to ja zwykłem mianem tym określać filmy, których premiera odbyła się przed moim przyjściem na świat. A skoro już bierzemy na tapet sędziwe produkcje to to może zacznę od jednego z moich filmów ulubionych filmów, który w tym roku obchodzi swoje pięćdziesiąte urodziny. Mowa tu o „Vanishing Point” w reżyserii Richarda C. Sarafiana, którego pięknie odrestaurowaną kopie udało mi się zakupić i oglądnąć parę dni temu.

Istnieje długa lista rzeczy, dzięki którym „Znikający Punkt” z 1971 roku wymościł sobie wygodne legowisko w moim filmowym sercu, lecz każdy z nich opiera się o element społeczno-kulturowy wyłuskany z lat sześćdziesiątych w USA. W drugiej połowie tej dekady kraj taplał się w marazmie wojny wietnamskiej, żył w cieniu zabójstw Johna i Roberta Kennedych oraz Martina Luter Kinga, a także mierzył się rozwojem kontrkultury. Narastające niepokoje wewnętrzne, nierówności społeczne i zwiększający się brak zaufania do wszelakich instytucji był wymarzoną pożywką dla ruchu hippisowskiego nakierowanego na szeroko rozumianą wolność, która głębokim echem ucieleśnia się w postaci głównego bohatera „Znikającego Punktu”.

To właśnie w osobie Kowalskiego (granego przez Barrego Newmana) oraz jego podróży Dodgem Challengerem z Colorado do San Francisco, reżyser manifestuje wolność jednostki. Z biegiem filmu coraz lepiej poznajemy Kowalskiego. Świetne ujęcia pościgów i rajdów przez amerykańskie pustynie, przeplatane retrospekcjami z życia naszego bohatera oraz interakcjami z napotkanymi ludźmi sprawiają, iż zaczynamy lepiej go rozumieć. Kowalski staję się naszym bohaterem, dla którego adrenalina i prędkość są jedynymi składowymi snu o wolności. Snu, który każdy kiedyś śnił, lecz nie każdy chciał się z niego wybudzić.

Komentarze