Strzępy pamięci - Bajbus.

    Myszy, rybki, chomiki, papugi, żółwie, króliki, jaszczurki, jeże, koty i inne domowe „mieszkadła” są jedynie wybrakowanymi substytutami. Prawda jest jedna i w głębi serca każdy ją zna – psy górą! Po pięciu latach goszczenia w domu wafla o imieniu Hugo, jedynie utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma zwierzęcia bardziej wiernego, szczerego i oddanego niż owy psi przyjaciel. Prawdą jest również to, że psy mają swój własny charakter, który często może się ścierać z charakterem właściciela. Czasami psy mogą być samolubne stawiając swoje potrzeby na pierwszym miejscu – coś na zasadzie dziecka z wymaganiami typu: „ja, dla mnie, tu i teraz”, czasem mogą być zrzędliwe a czasem po prostu znudzone człowiekiem. Lecz na pewno nie można im odmówić wierności i bezgranicznej miłości do kochającego właściciela. Aktualnie, będąc w miarę świadomym właścicielem czworonoga staram się pozszywać strzępy pamięci i przypomnieć sobie jak to było, w „dzikich latach” dziewięćdziesiątych, kiedy to wraz ze starszym bratem „próbowaliśmy” sprawować pieczę nad naszym „kudłatym bratem” Bajbusem.

Z tego co udało mi się ustalić to Bajbus zamieszkał razem z nami w 1989 roku. Nie mam zielonego pojęcia czy pies był po prostu niespodzianką, czy miał pomóc w nauce odpowiedzialności a może miał na celu wmontowanie odrobiny emocjonalnej miękkości w twarde serca dwóch wiecznie piorących się ze sobą braci. Oczywiście w międzyczasie przez nasze życie przetoczyły się inni domownicy w postaci rybek, chomików, królika czy kotów, ale to właśnie Bajbus był tym, który mieszkał z nami na równych prawach – a przynajmniej tak mu się chyba wydawało.

Prawdę mówiąc za kadencji Bajbusa naszą kamienicę zamieszkiwało jeszcze kilku psich sąsiadów: Dżeki mieszkanie obok, Tobi poniżej, Kajtek nad nami a Tina i Astra na ostatnim piętrze. Pod samą (już nieistniejącą kamienicą) był spory plac z kawałkiem trawy naładowany psimi minami jak dobra kasza skwarkami. Wiadomo, że w czasach, kiedy psie chipy były czystą fantastyką, sprzątanie kup było tylko tanim żartem rzucanym od czasu do czasu w kierunku kolegów. Hycel był tylko jakąś tam legendą a na ulicach można było często zaobserwować bandy psów szukających swojej szansy w gonionej suce. Dla mnie i brata głównym przejawem odpowiedzialności było nakarmienie psa oraz branie go na dwór (lub pole, jeśli jesteście z Krakowa). W czasach, kiedy trzepak był perfekcyjnym miejscem do meczu w siatkę a namalowany cegłą na ścianie prostokąt (musowo z okienkami w obu górnych rogach) służył za prawdziwą bramkę większość czasu spędzało się na beztroskim sporcie w hałdach podwórkowego kurzu. A skoro my spędzamy godziny na zewnątrz, to nie może wśród nas zabraknąć Bajbusa.

I tu się zaczynał powiew wolności i pierwsze ucieczki. Bo gdy tylu chuć zawładnęła ciałem tej niepozornej kudłatej pierdoły, nagle przybierał na sile, zwinności i szybkości. Do perfekcji opanował sztukę szybkiego machnięcia karkiem w celu pozbycia się „obrożowych kajdan” po czym włączał tryb uciekiniera i znikał z prędkością harta za rogiem następnej kamienicy. Ucieczki, nieraz nawet dwudniowe zdarzały się tak często, że zdążyliśmy się do nich przyzwyczaić. W czasie swych eskapad nasz włochaty kumpel był widziany w różnych częściach miasta przez naszych znajomych. Nawet sąsiedzi widząc brudnego i styranego Bajbusa wpuszczali go na klatkę i dzwonili domofonem z informacją, że uciekinier wrócił do domu. Oczywiście miał tylko siłę na to by wdrapać się po schodach na pierwsze piętro, zjeść coś, wychłeptać całą misę wody i położyć się w łazience na kaflach w oczekiwaniu na nieuniknioną kąpiel. Jako iż stopień jego kudłatości był spory a kołtuny pojawiały się szybciej niż pchły to porządna kąpiel w wannie, często kończyła się pełnym serwisem fryzjerskim w wykonaniu mamy - kąpiel, suszenie, czesanie i podcinanie. Latem dostawał nawet pełne cięcie za pomocą ogromnych nożyc krawieckich, które odejmowało Bajbusowi kilka lat i dawało drugą młodość i jeszcze więcej chęci do ucieczek.

Taki to był ten nasz kudłacz. Wraz z wiekiem stawał się coraz wolniejszy a próby ucieczek spełzały na niczym, bo byliśmy szybsi od niego i nawet już znaliśmy jego trasy – co ułatwiało ich przecięcie w trakcie próby. Nieraz wystarczyło się odwrócić na chwile by porozmawiać ze znajomym a Bajbus od razu korzystał z nadarzającej się okazji i brał nogi za pas. Nawet na starość, kiedy słuch i wzrok już mu szwankował dalej próbował. Raz nawet przeciął biegiem ulicę tuż przed nadjeżdżającym autobusem i tylko cud oraz kilka centymetrów uratowało go przed rozwalcowaniem na asfalcie.

Tak to właśnie było z tym naszym kudłatym uciekinierem. Schorowany dożył piętnastu wiosen i 2004 roku przyszło mi się pożegnać z moim przyjacielem. Wiadro łez upłynęło, kiedy przyszło mi go uśpić i pochować. Pamiętam, jak zarzekałem się, że już nigdy nie będę miał psa, lecz dzięki obrotnej małżonce (dziękuje Gusiu) stałem się właścicielem Huga. 

Bajbus był jedyny w swoim rodzaju. I choć nie raz w rozjuszeniu pod hasłem „dawaj to!” ugryzł mnie do krwi, nie raz zajął całe miejsce na mojej poduszce, nie raz odwalił pompę strażacką pod stołem w kuchni to na pewno zostanie w mojej pamięci i sercu już do końca życia.

Komentarze

  1. Cała przyjemność po mojej stronie😉

    OdpowiedzUsuń
  2. Ucieczki Bajbusowe tak dobrze opisane że jestem wstanie sobie wyobrazić „giganta” w stylu Hugowym....no cóż.....mam nadzieje że dalej szybko biegasz 🤪😜😅😂

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz