Filmowa półka #1 – American Beauty (1999)
Jeśli zaczynać to czemu nie od jednego z najbardziej
ulubionych filmów. American Beauty w reżyserii Sama Mendesa jest z pewnością
filmem, który znajdzie się na mojej półce i do którego zawsze będę wracał. I choć
od ostatniego seansu minął niecały miesiąc to nie mogłem się oprzeć i obejrzeć
go ponownie przedwczoraj. Późną i cichą nocą (przerywaną od czasu do czasu
losowymi bąkami śpiącego naprzeciwko psa), kiedy cały dom już smacznie śpi a migoczące
świeczki wraz z ekranem telewizora toczy nieustającą walkę z wszechobecną ciemnością
pokoju. Szklaneczka czegoś dobrego na stoliku obok i można (po raz kolejny) zacząć
wchłaniać „Amerykańską Piękność”.
Nie mam zamiaru tutaj wykładać streszczeń fabuły, bo przecież
film jest po to by go oglądać a nie o nim czytać. Ja sam od ponad dwudziestu
lat przetaczam się wraz z tą produkcją przez różne etapy mojego życia. Za
każdym ponownym seansem film szarpie moje emocjonalne struny w równie mocny sposób.
Czasem są to wysokie tony odpowiadające za sentymenty i wspomnienia, a czasem
są to te niskie, będące odniesieniem do momentu, w którym aktualnie się
znajduje i kolorytów mojej teraźniejszej rzeczywistości. Film gra na wielu różno-pokoleniowych
nutach i dzięki temu można z niego wydłubać sporo ponadczasowych przesłanek i
odniesień do emocjonalnej strony każdego z nas. Akceptacja samego siebie, kryzys
wieku średniego, wszechobecny materializm i życie w symulowanym szczęściu na
pokaz są tylko niektórymi ścieżkami, po których Sam Mendes prowadzi nas w
American Beauty. Dla mnie ten film jest po prostu o normalności i poszukiwaniu
szczęścia w emocjonalnie wykolejonym świecie. Naprawdę szczerze polecam każdemu
oglądniecie tej perełki z 1999 roku – naprawdę warto. A na koniec przytoczę
kilka zdań od Lestera, głównego bohatera filmu:
„Sadzę, że mógłbym być mocno wkurzony na to, co mi się
przytrafiło, ale trudno się wściekać, kiedy jest tyle piękna na świecie. Czasem
czuję się jakbym widział je całe na raz, a tego jest za wiele. Moje serce
rośnie niczym balon, który ma za chwilę pęknąć. A później przypominam sobie, żeby
się odprężyć i przestać trzymać się tego kurczowo. A wtedy przebiega przeze
mnie jakby deszcz i nie jestem w stanie czuć nic innego niż wdzięczność za
każdą chwilę mojego małego, głupiego życia.
Nie macie pojęcia, o czym mówię, jestem tego pewien. Ale nie martwcie się pewnego dnia zrozumiecie.”
Komentarze
Prześlij komentarz